Mamo, zacznij biegać!
Kiedyś byłam aktywna. Sport zajmował wiele miejsca w moim życiu. Tylko, że to „kiedyś” było ponad 15 lat temu. Po studiach zaczęła się praca, potem powoli dochodziły kolejne elementy – mąż, pies, dom, dziecko i… rosnące niewspółmiernie do wydarzeń kolejne kilogramy. Po całodziennej gonitwie, kiedy dziecko w końcu usnęło, zasiadaliśmy na kanapie przed telewizorem z pizzą i innymi przekąskami, a do tego z colą, winem czy piwem. W weekendy częściej jeździliśmy na burgera niż gotowaliśmy normalny obiad w domu.
I tak w niespełna 4 lata po ślubie dorobiliśmy się ponad 15 kg nadwagi każde. Przestało nam się chcieć, spacery z psem skróciły się do niezbędnego minimum, a na placu zabaw jedyna rzecz, o której marzyliśmy to wolna ławka, żeby usiąść. Uświadomiłam sobie, że w tym tempie, zanim skończymy 35 lat, zostaniemy starymi, ospałymi ludźmi ze sporą nadwagą. I wtedy zadałam sobie pytanie – czy taki przykład chcemy dać naszemu dziecku?
— Agata Lipiec
Zmiana nawyków żywieniowych
Zastanawiałam się, od czego zacząć, żeby się udało? Najtrudniejszym wyzwaniem wydawała mi się zmiana nawyków żywieniowych. Największy opory miał mąż, który nie wyobrażał sobie braku 1,5 litra coli dziennie. Znalazłam więc sposób, by najpierw jego zmotywować do ruchu. Pod opieką trenera, dietetyka i fizjoterapeuty podjął odważne wyzwanie – przygotowania się w 1,5 roku do maratonu. Po pierwszych trzech miesiącach już widziałam, że połknął bakcyla i zakochał się w bieganiu. Dzięki diecie zawartość naszej lodówki znacznie się zmieniła. Przy okazji i ja i córka zaczęłyśmy jeść zdrowiej. Przyszła kolej na mnie…
Trzeba mówić o swoich planach
Wcale nie było tak łatwo. Przez miniony rok podejmowałam co najmniej kilka prób. Zawsze kończyło się tymi samymi wymówkami:
- „Trening męża jest przecież ważniejszy”.
- „Trzeba coś zrobić w domu”.
- „Muszę się zająć dzieckiem”.
Przy postanowieniu, że chcę co najmniej 3 razy w tygodniu biegać wystarczyło, że jeden dzień, który sobie zaplanowałam, nie wypalił i cały misterny plan legł w gruzach, a raczej – na kanapie. Jaki popełniałam błąd? Nie mówiłam o swoich planach, więc trudno było się do nich dostosować.
Postanowienie
Aż wreszcie przyszedł TEN DZIEŃ. Krótko po Nowym Roku stanęłam na wadze i okazało się, że od wagi męża, który przez rok treningów zrzucił cały balast, dzielą mnie 2 kilogramy! To było to! Miarka się przebrała! Musiałam zacząć natychmiast, bo inaczej nie zniosłabym siebie dłużej. Przeanalizowałam wszystkie popełniane dotychczas błędy, wyciągnęłam wnioski i wprowadziłam plan naprawczy.
Moje 6 kroków do zmiany
1. Rozmowa z bliskimi
Zaczęłam od rozmowy z mężem. Wytłumaczyłam swoją motywację, oraz to, co identyfikowałam jako przeszkody. Poprosiłam o wsparcie. Powiedziałam mu, co w chwilach słabości czy zwątpienia chciałabym usłyszeć, czyli „świetnie ci idzie!” i „to tylko pół godziny, a wrócisz zadowolona, zobaczysz!” oraz „bardzo się cieszę, że zaczęłaś biegać”. I czego pod żadnym pozorem nie powinien mówić: „to nie idź, jak nie dziś to jutro, przecież nikt ci nie każe się męczyć”.
2. Grafik aktywności
Przygotowaliśmy grafik treningów męża i dopasowaliśmy do niego mój. Dopiero do tego planu dostosowaliśmy resztę obowiązków. Jeśli mąż ma trening wieczorem i mój powinien wypaść tego samego dnia, to ja idę rano. Wtedy jedzenie na cały dzień muszę przygotować wieczór wcześniej. Na szczęście da się to poukładać i pogodzić.
3. Argumenty
Początki były trudne i mało przyjemne, zwłaszcza pierwszy miesiąc i dobrze mieć tego świadomość. Dopiero po około dwóch zaczęłam się łapać na tym, że tęsknię, żeby wyjść pobiegać, a po trzech autentycznie zaczęłam to lubić. Dzięki temu, mogłam przygotować sobie całą listę argumentów w odpowiedzi na wszystkie wymówki i osłabiacze motywacji, jakie pojawiały się w mojej głowie.
4. Prośba o wsparcie
Bywały dni kiedy moja wewnętrzna motywacja słabła i te argumenty nie bardzo mnie przekonywały. Wtedy mówiłam o tym wprost mężowi i jego wsparcie bardzo mi pomagało. Pamiętał, co ustaliliśmy na początku.
5. Cel w postaci biegu
Inną rzeczą, która pozwoliła mi wytrwać te najtrudniejsze dwa miesiące, był cel w postaci biegu. W połowie stycznia zapisałam się na bieg „Tropem Wilczym” na dystansie 5 km. Kupiłam pakiet startowy i wtedy nie było już wymówek. Gdy pojawił się cel i konkretny czas przygotowań do niego, nabrały one realnego kształtu. Już nie wychodziłam „przebiec się tyle, ile dam radę”, tylko na każdym kolejnym treningu starałam się przebiec trochę dalej niż na poprzednim. Dzięki temu, na 2 tygodnie przed startem po raz pierwszy przebiegłam 5 km, a to dało mi psychiczne wsparcie, że dam radę.
6. Ludzie, zaczynam biegać!
Z tym punktem bywa różnie. Wcześniej, kiedy podejmowałam próby rozpoczęcia aktywności, nikomu poza domownikami o tym nie mówiłam, bo chciałam być pewna, że nie odpuszczę. Tym razem zrobiłam inaczej. Już na początku podzieliłam się swoimi przemyśleniami, motywacją i celami ze znajomymi na Facebooku. Efekt był zaskakujący. Otrzymałam taką dawkę wsparcia i ciepłych słów, że wystarczyło na dobry miesiąc biegania. Składając taką deklarację publicznie, trudniej jest zrezygnować. To też pomaga wyjść z domu, kiedy bardzo się nie chce.
Efekty?
Minęły cztery miesiące odkąd wprowadziłam te zmiany, a moje życie staje się coraz lepsze. Schudłam 8 kg, w tym spaliłam ponad 4 kg tłuszczu. Bardzo polubiłam bieganie, a najbardziej w nim lubię walkę z samą sobą i przekraczanie kolejnych granic. Z wyjściem z domu już nie mam problemów, wręcz zdarza mi się odliczać godziny do treningu, szczególnie w bardziej stresujący dzień. Takie wietrzenie głowy jest bardzo pomocne.
Co najważniejsze, czuję się pewniejsza siebie, częściej się uśmiecham, więcej mi się chce! Udowodniłam sobie, że wszystkie ograniczenia, które mnie powstrzymywały, siedziały w mojej głowie. Jeśli chcę, mam cel, dam radę go osiągnąć. A kiedy już zacznę, cały wszechświat i rodzina będą mi w tym sprzyjać.
Polecam taki prezent wszystkim mamom. Nie tylko od święta. Spróbujcie. Warto!